Tworzenie muzyki jest naturalną skłonnością człowieka.

Człowiek poszukujący muzyki, przypomina Indiego Jonesa, z podobną werwą nie rozstaje się z kapeluszem swoich ideałów i podąża w kierunku, tylko jemu właściwej prawdy. Berlińska muzyka klubowa rozwija się niezależnie i niejako idzie swoja własną ścieżką. Trudna kategoryzować ją a i do opisania trendów tejże nie sposób używać narzędzi, typowych, powiedzmy europejskich. daniela_polaroidMimo, że Berlin stolicą europejską jest to w dziedzinie muzyki stał się i staje się nadal autonomiczną krainą. Nibylandią – państwem, które trochę istnieje, a trochę nie istnieje. Istnieje, kiedy poszukuje się w nim inspiracji i natchnień, nie istnieje zaś w bardzo szerokim mainstreamowym znaczeniu. 50 tysięcy DJ-ów zamieszkujących stolicę Niemiec to zaiste cała masa ludzi tworzących na swoją własną modłę, swoje własne modlitwy. To, że God is a DJ wiadomo nie od dziś, wiadomo, też, że jest to God, który swoja filozofię, idee, złotą myśl ubiera w dźwięki nie do końca dla nas zrozumiałe. To być może właśnie w tej krainie-nie krainie czyni go Bogiem jeszcze bardziej wszechmogącym. Żyjemy bowiem w czasach, w których nie wystarczy być Bogiem Wszechmogącym, trzeba być „jeszcze bardziej wszechmogącym”, w czasach gdy wykolejone znaczenia słów, pojęć i czynów należy podnieść z bruku, (oczywistym „ideał sięgnął bruku”) i nadać im nowe a stare signifianty. Zatem, gdy pojęcia jedynie prześlizgują się po nas, zahaczając o nasze zmysły jedynie chwilowo, wydawać by się mogło, istnieje ogromna potrzeba na bodziec, który nami wstrząśnie, zwróci uwagę, zatrzyma w nas myśl, spojrzenie, refleksję. Bodziec, który wreszcie uczyni nas, ukonstytuuje. Jakże jednak ten bodziec niosący coś tak skromnego jak refleksja miałby się przebić przez front bodźców mocnych, a nie niosących nic, pustych, bezczelnych, krzykliwych? Obecny świat w kontekście docierających do nas informacji i treści przypomina mi stado wygłodniałych nie tyle wilków, te posądzam o jakąś dostojność, ale tzw, psów sarenek, nagłośniejszych z możliwie najbardziej tchórzliwych psów jakie widziała natura. W obecnym świecie psy-sarenki wypełzły na ulice, zajęły najważniejsze stanowiska w telewizji, aby nie powiedzieć w telewizorze, w rządzie, w przemyśle muzycznym i co…i ujadają. Ich ujadanie wwierca nam się w głowę i czyni po czasie pełne zrozumienie tegoż i akceptacje. Po pewnym czasie swoiste modlitwy niezależnych twórców przestają mówić do nas za pośrednictwem zrozumiałych dla nas słów. daniela_press_1Następuje w nas ogromna strata tego, czego nawet nie potrafimy dostrzec – umiejętności zrozumienia komunikatów subtelnych, czystych, autorskich niosących jakieś treści, znaczenie, mających jakiś cel. Te komunikaty to w swej istocie ich sedno, o którym zdaje sięświat zapomniał, komunikaty, które zakładają istnienie nadawcy i odbiorcy, a nade wszystko odbiorcy właśnie. W świecie psów-sarenek indywidualny odbiorca nie istnieje, istnieje masa – bezkształtna, bezrefleksyjna, zastraszona,konsumująca na miarę własnego strachu. Być może stąd właśnie w tak wielu osobach zasilających swą energią Berlin istnieje syndrom ucieczki w ten Berlin w sposób kompletny, zaszycie się w jego strukturach jako jedynie prawdziwych. Jest to także niebezpieczne, gdy staje się miłości bezwzględną, fanatyczna, ale bezpieczne o tyle, że daje szansę na spotkanie się z treścią niezależną, autorska, jakąś. 50 tysięcy DJ-ów grających i tworzących muzykę w Berlinie, to nie jest grupa osób zamożnych, w Nibylandii DJ-e za swoje sety nie dostają ogromnych honorariów autorskich, raczej graja, bo tworzenie muzyki jest naturalną skłonnością człowieka. Rzadko, a może i nigdy, w setach DJ-skich nie usłyszymy utworów, które można znać z tzw. radia, piosenek, które w myśl inżyniera Mamonia nam coś mówią, brzmią znajomo. Berlin pod tym względem, jest hmmm bezwzględny..tu prezentuje się tzw. „swoje” i nawet jeśli czasem produkcje zdawać mogą się na pierwszy rzut ucha za mało „chwytliwe” to raczej jest to celowe. „Chwytliwych” piosenek o konstrukcji zwrotka-refren-zwrotka-refren posłuchać możemy sobie w radiu, telewizji czy w windzie. W Berlinie odnoszę wrażenie bardziej słucha się dźwięków, niźli piosenek, wsłuchuje się w nie i konstruuje. Taka swoista dekonstrukcja frazy, melodii, czegokolwiek. 50 tys. DJ-ów gra tak, aby to ich dźwięk ułożył się w sercu odbiorcy we frazę właściwą. Przykład, który jest reprezentatywny dla tego typu zdarzeń to soundtrack Paula Kalkbrennera do filmu „Berlin Calling”. 1016545_10201630204697211_850141402_nZagranie trzech nut (dosłownie) z któregokolwiek utworu z płyty gwarantuje euforię na parkiecie. A to zaledwie trzy dźwięki. Tak dzieje się w Berlinie, tak dziać powinno się wszędzie. To dźwięk decyduje o piosence, czyżbyśmy już całkiem powariowali, skoro o tym nie pamiętamy na co dzień? Berlin to także większe i mniejsze wytwórnie, stowarzyszania, labele, niezależne inicjatywy. Powiedzielibyśmy na szereg z nich „spółdzielnie”, spółdzielnie dźwięków, DJ-ów, twórców. Takich przedsięwzięć jest cale mnóstwo, najłatwiej oczywiście trafić na te, które otarły się o mainstream choćby stojąc z nim w kolejce po mleko. Zrozumiałym jest znajomość wytworni Ellen Alien i eksplorowanie jej w sposób dalece twórczy, zrozumialym jest też chęć dotarcia do undergroundu, schodząc do którego oczekujemy odkrycia czegoś, co nas powali i zachwyci. Umówmy się człowiek poszukujący muzyki, przypomina Indiego Jonesa, z podobną werwą nie rozstaje się z kapeluszem swoich ideałów i podąża w kierunku, tylko jemu właściwej prawdy. Odnalezieniem prawdy czy prawdziwości przekazu kończą się wędrówki niejako wgłąb Berlina to tu odnajdziemy takie agencje jak chociażby Paralell. Riet Meert z Parelell poszukująca możliwości dla prezentacji swoich artystów Berlin ogląda z prawej do lewej, zaglądając weń od strony podszewki nawet. Jedna z artystek Paralell jest Daniela La Luz związana z Moody Heights, Riot Riot Records czy White Rabbit Recordings. Artystka, o której Kabaret Dudek powiedziałby „dobrze się zapowiada”. Producentka, DJ-ka, w połowie Polka, w połowie Niemka. Miłośniczka współczesnego house’u, ale i wielka fanka detroitwskiego techno. Specjalistka live-setowa, nade wszystko kompozytorka i producentka. Berlin z jej twórczością spotyka się regularnie w wielu rożnych miejscach, klubach, open-airach. Daniela La Luz to także fanka polskiej muzyki rozrywkowej przełomu lat 70-tych i 80-tych. Ze szczególną uwagąśledzi niedzisiejsze poczynania Bandy i Wandy, Breakoutu, Lombardu czy bardzo wczesnego Bajmu. Inspiruje ją także polski jazz spod znaku Komedy, Namysłowkiego, Wróblewskiego. 931281_10201444911745003_384655981_nŚwiat mógł się jej przyjrzeć m.in. w czasie grania live-setów na Ibizie obok Magdy, w Szwajcarii, Danii, Hiszpanii, Włoszech. Jej najnowszy wypust muzyczny w pełni oddaje jej zainteresowania minimalem, light housem i techno pierwszej dekady swojego istnienia. Daniela jako, że jest miłośniczką melodii i o te pokusiła się na swojej najnowszej produkcji dla White Rabbit Records pt. „Simply Everywhere”. Pięknie wydany winyl, znajduje swoich odbiorców zarówno w czasie tzw. grania z placków, ale i w wirtualnej przestrzeni na profilu soundcloudowym artystki – soundcloud.com/daniela-la-luz.

Daniela La Luz

„Simply Everywhere”

White Rabbit Recordings

2012

Monika Petryczko dla kwartalnika literacko – kulturalnego „EleWator„.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót na górę