Digitalne zdarzenia wielkomiejskie.

Hologramy rzeczywistości czy rzeczywistość na muzycznych hologramach? Twórczość Flume to nieco więcej, niż postmodernizm w muzyce czy eklektyzm jako efekt poszukiwania formy wyrazu. Flume bawi się kształtem, stylem, gatunkiem, aby w chwilę później zdeprecjonować jego znaczenie.

Debiutancka płyta Flume to kwintesencja naszych czasów, swoisty New Age zdarzeń wielkomiejskich.

Flume czyli Harley Streten to 20-letni producent z Sydney, który swoją muzyką, w zawrotnym tempie przykuł uwagę rodzimego mainstreamu a także całej rzeszy fanów z całego świata. Jak głosi legenda na trop produkcji muzycznej trafił, dzięki temu, że w płatkach śniadaniowych znalazł program do tworzenia muzyki.

Obecnie Flume w przedsprzedażach „pozbywa się” wszystkich biletów na swoje występy, które to popełnia na całym świecie. Jego utwory „Holding on” czy „Sleepless” biją rekordy popularności na wszystkich internetowych płaszczyznach prezentujących muzykę.

flume

 

Flume to młody twórca któremu przygląda się od samego początku cały świat. Flume, zanim rozpoczął karierę w świecie ogromnych dancfloore’ów, tysięcy słuchaczy na festiwalowych poletkach, był cytowany, reblogowany i lajkowany nader często. Flume to kolejny głos poszukującej nowych gatunków młodzieży, ale i tych którym zastałe ramy muzycznych uniesień znudziły się już dawno. Twórczość Flume nie ma nic wspólnego z soulowa estetyką, house’owym anturażem, dubstepowa tubalnością – ma jednak z tymi gatunkami trochę po drodze.

Młody artysta pochodzący z Sydney z ogromną świadomością twórczą w świecie postmodernistycznego dziania się układa wszystko to, co muzycznie kształtowało go przez lata w nową jakość, całość. I o ile na tego typu „eksperymenty” muzyczne mówimy mix, mariaż, eklektyzm o tyle w przypadku Flume te pojęcia zdają się być zbyt wąskie. Flume to elektronika, pętla, pocięty wokal i wielopoziomowe w sensie przestrzeni dźwięku wrażenia. Mamy tu zatem wysunięty na sam przód zdarzenia piosenkowego wokal, ale mamy też równolegle z nim dynamizujące, zapętlone beaty. W oddali wyczuć możemy dubstepowe pomruki, a gdzieś z bocznego planu dobiegające nas chórki. Całość w dalece nowoczesny sposób jest digiatalnie filtrowana i „psuta”. Nie możemy liczyć na tzw. czyste brzmienia.

Flume jest szybki w psuciu i odważny w zwrotach akcji. Nie boi się pięknych fraz zamieniać pod wpływem filtrów w ciut drażniące „pojękiwania” elektroniczne. W procesie twórczym blisko siebie rozsadził także 8-bitowych przyjaciół, z których to usług korzysta nader często, robiąc to także w ciut nieobliczany sposób. Ciekawe, że obok tych mocno intensywnych dźwięków lądują te, które nazwalibyśmy downtempo podobnymi, pochodzącymi czasem wprost „z windy”.

Debiutancka płyta Flume to kwintesencja naszych czasów, swoisty New Age zdarzeń wielkomiejskich. Hologram wymieniającej się na każdym rogu energii, która nie tyle otacza nas w metropoliach, lecz raczej na nas czyha. Ta płyta to to wszystko, co nazywamy zbyt dużą ilością bodźców: to błyskające telebimy, reklamy atakujące nas w sieci, w tramwaju, w radiu. To także ilość ofert konsumpcyjnych nie do przejedzenia, nie do kupienia, nie do obejrzenia, każda z nich potwierdzona wielokolorowa ulotką. Taki jest właśnie album Flume – to ulotka wielu kolorów, którą podnosi się z chodnika w bardzo zatłoczonym mieście, ulotka, po którą normalnie byśmy się nie schylili, zabrakło by nam na to czasu.

Tak, Flume zaserwował nam „zatłoczoną” płytę, wypełnioną po brzegi niemalże wszystkim, co dzieje się obecnie w muzyce. I o ile ta płyta realizuje artystyczną wizję w digitalny sposób, to nawiązuje do prawdziwie żywotnych gatunkowy muzycznych. Trzeba z tą płytą posiedzieć trochę, aby odnaleźć w niej raga zaśpiewy, dubstepowe szelesty, soulowe realizacje, czy drum 'n base’owe kulminacje utworów. Mnóstwo wszystkiego i wszędzie, co wskazuje na to, że Flume spotyka się z odbiorca świadomym swych muzycznych poszukiwań, świadomym muzycznego świata – świata hal koncertowych jak i małych undergroundowych klubików na obrzeżach dużych miast. Trudna to płyta, niełatwa, ale szalenie doświadczająca. Jest w niej mocno rozwinięta strona rytmiczna, odnosi się wrażenie, że cala jest rytmem, dźwiękiem. Tak jakby Flume skupił się bardziej na pojedynczym dźwięku i ten właśnie uczynił punktem wyjścia. Można powiedzieć, że w jego przypadku pierwszy był dźwięk, nie zaś melodia.

Flume

Flume LP

Mom & Pop Music

źródło: EleWator, Monika Petryczko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót na górę